Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: "Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi". Rzekł mu Jezus: "Przyjdę, aby go uzdrowić". Mt 8, 5-11
Wzruszyłam się. Wzruszyłam się, bo dotarło do mnie, bo usłyszałam, że Bóg SŁYSZY nasze wołania i prośby, i PRZYCHODZI, by uzdrawiać.
To rodzi we mnie odpowiedź miłości.
Pytanie też się pojawia: dlaczego więc często nie doświadczam Jego mocy? Mocy, która tak niesamowicie jest opisana dziś w I czytaniu, która "obmyje brud", "oczyści", "przyjdzie", "będzie osłoną i namiotem", "by dać cień przed skwarem,
ucieczkę zaś i schronienie przed nawałnicą i ulewą" (por. Iz 4,2-6).
Co więc wstrzymuje Jego przybycie?
Moje zamknięcie, mój klosz, którym otoczyłam siebie, klosz przyzwyczajeń, poglądów nawet postanowień. To wszystko jest jak klosz, który nie przepuści ożywczej rosy łaski Pana...
Trzeba go rozbić, jeśli zwyczajnie odsunąć go nie potrafię. Niech się wali moje myślenie, moje porządki, moje scenariusze, moje, moje, moje... Niech się wali!
Przyjdź, Panie Jezu! Marana tha! Potrzebuję Cię! Nie jestem godna, byś wszedł pod dach mój, ale Twoje Słowo może mnie uzdrowić. I wierzę, że Ty chcesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz