Świadectwo

Te dwa teksty były już drukowane w różnych czasopismach. Jakoś o mnie opowiadają, więc je tutaj zamieszczam.

I. Piękny trud i ważkie piękno

25 lat temu odpowiedziałam „tak” na wewnętrzne wezwanie Pana Jezusa, by pójść za Nim, by być nie tylko Jego uczennicą ale i oblubienicą. Spróbuję podzielić się z Czytelnikami tą tajemnicą życia, jaką jest życie dziewicze oddane Bogu i Kościołowi. Wybrałam dwa określenia, które w różnych konfiguracjach na dziś oddają moją drogę: piękno i trud.
Słuchanie serca i słuchanie Boga
Czas rozeznawania drogi życiowej i wyboru kogoś, przy kim miałabym zostać przez całe życie łączył się z okresem studiów. Byłam osobą towarzyską i dobrze mi było wśród ludzi, jednak serce czekało na tego jedynego. W połowie studiów wydawało mi się, że spotkałam i że idę jednoznacznie ku małżeństwu. Piszę „wydawało się”, bo coś jeszcze innego w sercu grało. Czułam w sobie jakieś zaproszenie ku wyłączności dla Boga. Pamiętam, że modliłam się dużo o rozpoznanie i dobry wybór drogi życia. A Bóg nie milczał.
Jako młoda studentka matematyki w czasie pewnej pielgrzymki byłam u sióstr dominikanek pod Częstochową. Prosiłam Pana o jasne Słowo, jaką drogą iść dalej: małżeństwo czy konsekracja. Wówczas podczas Eucharystii była odczytywana Ewangelia Mt 19,3-12, która etapami do mnie przemawiała.
  • Najpierw usłyszałam: „... od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? [...] Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną...”. Naturalna dążność człowieka. Czułam ją w sobie. Myślałam, że to ta poszukiwana odpowiedź, ale Słowo siało dalej...
  • Siało Słowo w sercu i puściło korzenie: "Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane [...] są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!" Kto może pojąć... Kto? Wtedy mi się wydawało, że Pan mówi do mnie i rodziło się pytanie, czy pojąć potrafię?...
Dwa lata były potrzebne do rozwiązania tego najważniejszego życiowego pytania, którą drogą iść mam: tą co od początku Stwórca zamierzył - małżeństwo, czy tą co Jezus przyniósł swoim życiem - konsekracja (matematyczne wzory rozwiązywałam szybciej).
Zaproszenie ku wyłączności dla Boga czułam, jednak czułam też, że nie naciska. Kiedyś w modlitwie natknęłam się na Księgę Pieśni nad Pieśniami i w jednym z wersetów odczytałam wówczas jako słowo o mnie, Jego słowo o mnie: „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, dopóki sama nie zechce” Pnp 3,5b
Niesamowite, ale właśnie owa pozostawiona mi wolność, wolność wyboru która była mi dana, jest momentem do którego wracam i dziś. Zostałam przekonana o miłości mego Pana, gdyż doświadczyłam miłości, która umie czekać i nie wymusza.
Trud wspólnego życia
Po ukończeniu studiów, po zamknięciu spraw związanych z pracą, wyjechałam z domu rodzinnego, z miasta rodzinnego, z kraju rodzinnego, wyjechałam z Wilna, aby zamieszkać pod jednym dachem z Jezusem. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr św. Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego. I tak od ponad 20 lat mieszkamy razem, zmieniając, czasem niespodziewanie dla mnie, miejsca pobytu. Obecnie trzeci rok - w Szczecinie. Dom zakonny tym się różni od mieszkań, że jest w nim kaplica z Najświętszym Sakramentem – czyli jest obecny Jezus w tajemnicy swego Ciała i Krwi.
Pierwsze lata życia zakonnego, lata formacji, to był trud, piękny trud w odkrywaniu i poznawaniu Pana i poznawaniu wspólnoty – sióstr, jakie mi Pan dał do miłowania. To był TRUD i jest trudem nadal, gdyż jest to praca nad moim człowieczeństwem, to jest praca nad wykorzenianiem wad, jest to po prostu umieranie egoizmowi. Jednak jest to PIĘKNY trud, bo sensowny, pozytywny w rezultatach, budujący harmonię, umiar, wręcz estetykę odbieraną przez zmysły zewnętrzne i wewnętrzne. A co najważniejsze, że jest we współpracy z Bogiem. Chcę tu zacytować fragment książki R. Rohra "Spadać w górę", który świetnie uchwycił działanie Boga w duszy:
"Św. Jan od Krzyża nauczał, że Bóg musi pracować w duszy w tajemnicy i w ciemności, ponieważ gdybyśmy mieli pełną świadomość, co się dzieje oraz czego w końcu zażąda od nas Tajemnica-Przemiana-Bóg-Łaska, staralibyśmy się albo przejąć kontrolę, albo cały ten proces zatrzymać. Nikt z ochotą nie przygląda się własnemu umieraniu, nawet jeżeli jest to śmierć fałszywego "ja".
Mistycy mówią, że Bóg musi rozwiać nasze złudzenia niejako potajemnie, kiedy nie patrzymy i nie mamy nad tym procesem całkowitej kontroli. Być może z tego właśnie powodu „Tajemnica” jest tak naprawdę najlepszych słowem określającym Boga. Posuwamy się do przodu, nawet nie wiedząc jak, dzięki cichemu działaniu czasu i łaski. Kiedy już docieramy na miejsce, nigdy nie jesteśmy pewni, w jaki sposób do tego doszło”.
Tajemnica zażyłości z Chrystusem
Właśnie w taki sposób: potajemny często dla mnie ale też z całym moim zaangażowaniem staję się z dnia na dzień oblubienicą Pana i wiem, że mnie kształtuje i wiem, że daję się kształtować na Jego podobieństwo. Wiem, że On chce tu na ziemi, w moim najbliższym otoczeniu kochać przeze mnie. Św. Paweł cytując Księgę Rodzaju powie dalej: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła”. Ef 5,31-32
Doświadczam na sobie tej tajemnicy, o której mówi św. Paweł, doświadczam tej zażyłości Chrystusa z Kościołem we własnym ciele i duchu.
Bardzo lubię patrzeć na małżeństwa w różnym wieku. Cieszy mnie zakochanie młodych i odpowiedzialność starszych, urzeka mnie wrażliwość wzajemna staruszków. Wierność moich Rodziców w 50-leciu małżeństwa, wierność małżeństw, ale także wierność tych, którzy zostali porzuceni jest dla mnie czymś bardzo ważnym w przeżywaniu mojej tożsamości osoby konsekrowanej. Małżeństwo jest sakramentem, więc ukazuje coś więcej niż jest samo w sobie… Ukazuje w swej rzeczywistości tajemnicę miłości Boga i człowieka, tajemnicę zaślubin Boga i duszy. A ja przecież także noszę obrączkę!
Choć nie mam fizycznej bliskości człowieka, który wesprze, umocni, potwierdzi, a jako kobieta tego wszystkiego potrzebuję, to jednak doświadczam Obecności miłującej i wspierającej. Co więcej, sama jako kobieta w swej konsekracji daję życie i doświadczam macierzyństwa duchowego.
Zgoda na macierzyństwo
Daję życie najpierw w sobie Jezusowi. Paradoks! On dawca życia, a potrzebuje mnie, mojej zgody (jak potrzebował Maryi i Jej zgody – a Maryję jest mi Przewodniczką i Przyjaciółką). Aby żyć we mnie, potrzebuje mego życia, które Mu daję. Staję się dla Niego matką... bo w moim ciele, w moich postawach, w moim myśleniu, w moich wyborach, w moich uczuciach jest miejsce dla Jezusa, dla Jego "wcielenia się" w moje ciało (por. Mk 3,31-35).
Daję Jemu możliwość wzrostu w moim życiu, by mógł przeze mnie działać w świecie, by mógł kochać moim sercem, by mógł używać moich ust w mówieniu do ludzi, by mógł objawiać miłość Ojca w moich postawach. W tym wszystkim doświadczam macierzyństwa duchowego. Cieszę się, gdy ludzie odnajdują Boga i że mogę im w tym pomagać. Boli mnie i cierpię okrutnie, gdy odchodzą od Boga, gdy widzę, że lekceważą Jego miłość i dary, które otrzymali. Wiem, że w takich momentach mogę tylko trwać na modlitwie, nieść te osoby w swym sercu i jak matka nie zostawić ich samych na pastwę losu. To wymiar dawania, miłowania, trwania, rodzenia, płodności, która wiem, że nie jest ze mnie, ale z Niego, ale przechodzi przez moje serce, psychikę, często też przez ciało.
Wymiar oblubieńczy
Jest jeszcze jeden wymiar mego życia – wymiar oblubieńczy, intymny. Wymiar modlitwy, która jednoczy mnie z uczuciami Jezusa. Myślę, że każda kobieta żyjąca w małżeństwie przeżywa z mężem takie chwile, kiedy są we dwoje i dzielą nie tylko łoże ale i serca. Dzielenie serca z Bogiem jest przestrzenią mistyczną, nie zarezerwowana dla niektórych. Choć może tylko niektórzy chcą tam wejść. Inni z różnych powodów jej unikają. Trudno o niej pisać, nie chcę jej nieodpowiednim słowem sprofanować. W każdym razie jest to miejsce wymiany miłości Bosko-ludzkiej. Jest to jak tygiel, gdzie moje ludzkie cierpienie doświadczane przetapia się w miłowanie.
Ten wymiar jest najistotniejszy w życiu konsekracyjnym i jest wcześniejszy od doświadczenia macierzyństwa duchowego. A to, że zostawiłam go w mej wypowiedzi na końcu, oznacza tyle, że on się nie kończy, on się pogłębia i jest antidotum na możliwą i realną rutynę codzienności.
Jestem kobietą z krwi i kości. Nie połączyłam się z mężczyzną, bo ofiarowałam swoje życie Bogu. Chciałam jak Jezus być cała dla Ojca i dla Królestwa. Chciałam jak Jezus być czysta, uboga i posłuszna. Takie pragnienie odkryłam w głębinach mego serca. Wiem, że to jest łaska. Niczym na to nie zasłużyłam. Wiem, że moje powołanie nie jest nagrodą za jakieś moje czyny. Jest wolnym wyborem Miłości Ojca i jest wolną odpowiedzią mego serca.
Ofiarowanie się Bogu - to jest odpowiedź na łaskę. Bo to Bóg jest tym, który daje. Być dla Niego darem, a tym jest konsekracja, to odkryć już w sobie coś boskiego... Dlatego PIĘKNO takiego życia, życia konsekrowanego jest WAŻKIE (bo nie jest bezwartościowe, jałowe, czy zbędne – świadomie używam przeciwstawnych określeń terminu „ważkie”). Przeciwstawieństwa mogą czasem bardziej pomóc w ukazaniu jakiejś prawdy, zwłaszcza kiedy ona zahacza o wymiar boski.
Epilog – w rytmie tańca
Na koniec nie mogę oprzeć się, by zacytować wiersz autorstwa Madeleine Delbrel, pt. „Panie, przybądź nas zaprosić”. Ten wiersz bardzo dobrze oddaje trud i piękno życia z Bogiem. Tak przeżywam moje życie, moją konsekrację, jako swoisty taniec mego serca, które należy do najlepszego Tancerza, jakim jest Bóg.
"By być dobrym tancerzem - z Tobą, jak i gdzie indziej - nie trzeba
wiedzieć, dokąd to prowadzi,
trzeba dać się ponieść,
być radosnym,
być lekkim,
a zwłaszcza nie można być spiętym.
Nie trzeba prosić Cię o wyjaśnienia
kroków, które podoba Ci się robić.
Trzeba być jak Twoje przedłużenie,
być zwinnym i żywym.
I za Twoim pośrednictwem odbierać rytm orkiestry.
Nie należy chcieć za wszelką cenę przyśpieszać,
lecz trzeba zaakceptować, że się obracamy, że chodzimy bokiem.
I to byłyby jedynie głupie kroki,
gdyby muzyka nie tworzyła harmonii.
Lecz my zapominamy muzykę Twojego Ducha
i czynimy z naszego życia ćwiczenia gimnastyczne;
zapominamy, że w Twoich ramionach ono się tańczy,
że Twoja Święta Wola
ma niepojętą wyobraźnię
i że monotonię i znudzenie
odczuwają tylko stare dusze,
które podpierają ściany
na radosnym balu Twojej miłości.
Panie, przybądź nas zaprosić.
Jesteśmy gotowi zatańczyć Ci zakupy, które musimy zrobić,
rachunki, kolację, którą trzeba przygotować, czuwanie, gdy będzie się chciało spać.
Jesteśmy gotowi tańczyć taniec pracy,
taniec zapału, a później chłodu.
Jeśli niektóre melodie są w tonacji minorowej, nie powiemy Ci,
że są smutne;
że mamy przez nie zadyszkę;
a jeśli ludzie nas popychają, przyjmiemy to ze śmiechem,
dobrze wiedząc, że to się zawsze zdarza w tańcu.
Panie, wskaż nam miejsce,
gdzie w tej wiecznej powieści
rozpoczętej między Tobą i nami
odbywa się szczególny bal posłuszeństwa.
Odsłoń przed nami wielką orkiestrę Twych pragnień,
gdzie to, na co pozwalasz,
rzuca dziwne nuty
w pogodę tego, czego chcesz.
Naucz nas przywdziewać każdego dnia
nasza ludzką kondycję
jak balową suknię, która sprawi, że pokochamy
wszystkie drobiazgi jak nieodzowną biżuterię.
Spraw, byśmy przeżywali nasze życie
nie jako grę w szachy, gdzie wszystko jest obliczone,
ani jako mecz, gdzie wszystko jest trudne,
ani jako twierdzenie matematyczne, które nas męczy,
lecz jako niekończące się święto,
na którym powtarza się spotkanie z Tobą.
Jak bal,
jak taniec
w ramionach Twojej łaski,
w uniwersalnej muzyce miłości.
s. Anna od Baranka

***

II. Wywiad z roku 2016 - z okazji 25-lecia Wspólnoty
Siostro, Wspólnota Sióstr Jadwiżanek obchodzi w tym roku 25-lecie swojego istnienia. Jakie były początki Wspólnoty? Jaka idea przyświeciła bpowi Świerzawskiemu, który stał się Waszym założycielem?
Ciągle jesteśmy u początków! Tak doświadczamy naszego istnienia. Ale zegar odmierza czas i 25 lat już za nami. Jesteśmy świadome, że mamy przywilej wzrastać w tym czasie przy boku Ojca Założyciela – bpa Wacława Świerzawskiego. On, który odkrywał na nowo, wraz z Soborem Watykańskim II, prawdę o Bogu działającym w liturgii Kościoła, nie zostawił tego dla siebie. Chciał, by zaistniała Wspólnota, która nie tylko będzie uwielbiała Boga w liturgii, ale też służyła spotkaniu Boga z człowiekiem w liturgii.
To bardzo ciekawe, że żyjecie w czasie, gdy Wasz Założyciel żyje. Czy ten fakt sprawia, że czerpiąc z Jego myśli możecie doskonalić swoje konstytucje lub coś udoskonalać w charyzmacie?
To, że żyje nasz Założyciel, ma wpływ na nasze życie. Razem z Ojcem Założycielem najpierw słuchamy Boga, Jego Słowa, by bardziej rozumieć działanie Boga w liturgii i odpowiadać naszym współdziałaniem. Przez te lata wysłuchałyśmy wiele konferencji, homilii, rekolekcji. Jednak scalanie w życiu osobistym każdej siostry, jak i we Wspólnocie – wiedzy i miłości – jest zadaniem na całe życie.
Przez lata na kapitułach pochylałyśmy się nad naszymi konstytucjami i weryfikowałyśmy je. Ten proces trwa. Dziś więcej szczegółów i uwagi pochłaniają paragrafy prawne, bo trzeba je precyzyjnie sformułować i zapisać. Natomiast czas powstawania wspólnoty, pierwsze jej lata, to czas radykalizmu. Radykalizmu miłości, bo jest to doświadczenie bardzo ewangeliczne, takie jak powołanie pierwszych uczniów przez Jezusa. Idą, można by powiedzieć, w ciemno. Jezus powołując pierwszych uczniów, np. Piotra, mówił im: „odtąd ludzi będziesz łowił”. W charyzmacie danej wspólnoty osoby powołane odkrywają jakby podobne wezwanie, zaproszenie i posłanie.
W naszym jadwiżańskim charyzmacie mocno brzmią słowa Jezusa: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,19-20).
Wplotę osobisty wątek: wstępowałam do Wspólnoty, która liczyła wówczas 7 sióstr… Siostry mieszkały i ewangelizowały w Krakowie i w Sandomierzu. To był trzeci rok istnienia Wspólnoty. Dowiedziałam się o jadwiżankach mieszkając w Wilnie – niesamowite, że tam (a nie byliśmy wówczas w strefie Szengen) – pociągnięta tym charyzmatem przyjechałam do Krakowa, do Wspólnoty. Myślę czasem, że św. Jadwiga (wówczas jeszcze błogosławiona) miała jakiś tajemny wpływ na moją decyzję. Ona pociągnięta w swojej historii życiowej na modlitwie wezwaniem Jezusa: „czyń, co widzisz” - zostaje matką chrzestną narodu litewskiego, ostatniego w Europie kraju pogańskiego. Ja z tegoż kraju, staję się jadwiżanką, niosącą Ewangelię innym. „Duch wieje kędy chce”…
Wracam do pytania, czy udoskonalamy coś w charyzmacie? Chyba nie chciałabym tak to nazywać. Nasz charyzmat jest bardzo prosty, szeroki i wąski zarazem. Siostry nazywają to siedzeniem u Źródła. Obecny Pan jest tym źródłem, jest nim w liturgii. To liturgia jest źródłem naszej duchowości i dynamizuje nasze apostolstwo.
Obecny w sakramentach Kościoła Bóg chce być tam odnajdywany, wielbiony i głoszony. A wszystko po, by „zdejmując zasłonę z Misterium i kataraktę z oczu”, najpierw we własnym sercu i we Wspólnocie, żyć Nim w codzienności. Moc paschalnego misterium Chrystusa daje nam, siostrom, w jednomyślności bogatej różnorodnością miłować się wzajemnie. Przynaglone zaś odkryciem daru dynamicznej Obecności Pana chcemy nim się dzielić.
Więc nie tyle charyzmat udoskonalamy, co udoskonalamy nasze serca (przez nawrócenie). A charyzmat pogłębiamy, nim się karmimy i dzielimy się, jak czystą wodą ze źródła, która nie wyczerpuje się, ale też nie zmienia się, pozostanie tylko (i aż) wodą... Charyzmat odkrywania Obecności Bożej jest zobowiązujący. Trzeba siedzieć przy Źródle, podprowadzać spragnionych i umożliwiać im zaczerpnięcie…
Jednym z założeń Sióstr Jadwiżanek jest przygotowywanie dorosłych do sakramentów: do chrztu, bierzmowania i Eucharystii, do sakramentu chorych i do małżeństwa, ale także pomagacie już ochrzczonym w pogłębianiu wiary. Pomagacie się też przygotować się do sakramentu pokuty po wielu latach… Jak wygląda takowa pomoc w rachunku sumienia po długim czasie?
Liturgia stanowi dla Kościoła uprzywilejowane miejsce spotkania człowieka z Bogiem. Dlatego też w naszej formule ślubów zostało podkreślone: służba Bogu obecnemu w Liturgii Kościoła i Jego spotkaniu z ludźmi.
Przygotowanie dorosłych do sakramentów jest odpowiedzią Kościoła na potrzebę w świecie poznawania Boga i wejścia w relację z Nim. Znalazło to swój konkret w dziele katechumenatu. Jest instytucja, powstała w pierwszych wiekach chrześcijaństwa a po Soborze Watykańskim II odnowiona i zaproponowana na nowo. Nie sposób w tym krótkim wywiadzie przybliżyć działania katechumenatu, odsyłam więc do osobistej lektury, jednak chcę podkreślić rys naszej posługi w katechumenacie. Katechumenat to przygotowywanie osób dorosłych do spotkania Boga w sakramentach chrześcijańskiego wtajemniczenia: chrztu, bierzmowania i Eucharystii. W miejscach naszej posługi katechumenalnej (a jest to Kraków, Sandomierz, Szczecin) podejmujemy towarzyszenie osobiste osobie przygotowującej się do przyjęcia sakramentów. Ten dialog „z serca do serca” jest rysem naszej posługi, metodą naszego przekazu wiary. Ten sposób wypłynął jako odpowiedź Kościoła na znaki czasu, który widzi we współczesnym świecie potrzebę świadectwa i osobowego spotkania.
Ta metoda indywidualnego towarzyszenia osobom przygotowującym się do sakramentów, też po latach do spowiedzi, jest właściwie sama konkretną pomocą. Historia każdego człowieka jest wyjątkowa, więc i droga do sakramentów jest indywidualna.
Jeśli chodzi o osoby ochrzczone, to najpierw wspólnie odkrywamy dar chrztu, odkopujemy zasypane Źródło miłości i poszukujemy obecności Boga w życiu wydawałoby się poza Bogiem. Priorytet w takiej sytuacji – odkrycie tożsamości chrzcielnej: „jestem dzieckiem Boga, który kocha mnie i chce obdarzyć łaską, tj. życiem, miłością, Sobą”. Kiedy odsłania się horyzont umiłowania bezwarunkowego, przychodzi światło, które pozwala osobie zobaczyć swoje odejścia od Boga, swoje zniewolenia, swój grzech, niewierność, zakłamanie. Jestem przekonana, że to Duch Święty prowadzi osobę, która zaczyna widzieć i nazywać swoje rany duchowe, swój grzech. Dekalog, przykazania, przypowieści Jezusa są pomocą w rachunku sumienia i korzystamy z nich. Ale – podkreślam - najpierw musi być odkopany zasypany dar miłości Ojcowskiej otrzymanej na chrzcie.
Przeczytałam na jednej z Waszych stron, że bp Świerzawski polecał Wam, abyście podglądały Chrystusa, jak On rozmawiał z ludźmi - dyskretnie, w rozmowach w cztery oczy, gdzie można głębiej dotknąć życia… Czy długiego czasu potrzeba, aby w tej doradzie móc się odnaleźć i „wypłynąć na głębię”?
Chrystus, mimo, że był Bogiem i wiedział, co w człowieku, stawał dyskretnie przy słabości ludzkiej, wchodził w dialog na poziomie doświadczeń rozmówcy. Weźmy sobie choćby Samarytankę (J 4): zagadnął ją ujawniając swoją ludzką potrzebę: „daj mi pić” i poprowadził do odkrycia jej pragnień najgłębszych.
Wiele potrzeb ma współczesny świat i wiele w nim pragnień nieuświadomionych. Kościół słyszy też czasem niemy, a czasem głośny krzyk świata o miłosierdzie. I od początku Kościół reaguje na potrzeby ubogich. Wie też, że miłość wyraża się nie tylko w rozdawaniu mienia ale o wiele bardziej w dzieleniu się Bożą nauką i w osobistej posłudze bliźniemu (św. Maksym Wyznawca).
Według słów Ojca Założyciela wtajemniczanie-wprowadzanie w Obecność Boga, to najgłębszy, najistotniejszy wymiar miłosierdzia. Jest to centrum naszego charyzmatu.
Czy się w nim odnajdujemy? Tak, inaczej nas by nie było J. Widzimy też ciągłe zadania przed nami: wielbienie Boga (które jest owocem nawrócenia), by nie zgubić tej Bożej Obecności i pokora, by nie zgubić konkretnego człowieka z jego historią…
Naszą posługę nazywamy towarzyszeniem, bo mamy świadomość wspólnie przemierzanej drogi. „Wypłynięcie na głębię” zależy od wielu czynników, ale łódź naszej gotowości, dyspozycyjności staramy się mieć przygotowaną.
Jest w naszym stroju coś, co w zewnętrznym wyrazie przybliża nas do świata: nie nosimy welonów. Rezygnacja z nakrycia głowy podkreśla naszą więź ze świeckimi. Taki był zamiar Założyciela, to on z pierwszymi siostrami, zaprojektował habit. I rzeczywiście, doświadczamy tego, że odkryta głowa ośmiela ludzi do kontaktu z nami.
Towarzyszycie ludziom w kryzysach wiary i w poszukiwaniu sensu życia. Czy dzisiejszy człowiek bardziej poszukuje swojego sensu istnienia niż wówczas, gdy przed 25-tu laty rozpoczynałyście swoją posługę? Czy dzisiejszy człowiek jest bardziej zagubiony czy osamotniony?
Nie mam wglądu w badania socjologiczne. Wydaje mi się, że dziś w świecie jest o wiele więcej różnego rodzaju możliwości „tracenia” życia, które ludzi pociąga, imitując właśnie jego odwrotność: „będziesz żył”. Pozorne dobro na chwilę zaspokoi pierwszy głód sensu, szczęścia, ale gdy zaczyna się w sercu przebijać tęsknota najwłaściwsza człowiekowi, który stworzony został do relacji z Bogiem, zaczyna się kryzys. I dobrze, że się zaczyna, bo jest szansą na rozwój pełni człowieczeństwa, jest szansą spotkania ze Stwórcą i Odkupicielem.
Czy człowiek jest dziś bardziej osamotniony czy zagubiony? Powiedziałabym, że bardziej zniewolony… chęcią doświadczania, ambicjami na każdym poziomie, szukaniem szczęścia po omacku. Brak mu trwałego fundamentu na którym budowałby swoje życie, więc też szczęście łapane jest ulotne. Więc się gubi coraz bardziej i coraz bardziej jest osamotniony.
Celebracja Liturgii jest centrum dnia każdej Jadwiżanki. Jak w dzisiejszym - zabieganym i pełnym chaosu świecie nie zagubić kontaktu z Chrystusem?
Celebracja Liturgii jest dla nas codziennym oddychaniem. Żyjemy rytmem roku liturgicznego. Pijemy wodę ze Źródła dostępnego dla wszystkich. Bez wody (chrzcielnej) nie ma życia. I jedyną możliwość nie zagubienia kontaktu z Chrystusem dla współczesnego człowieka widzę w jego powrocie do sakramentów, do życia rokiem liturgicznym. Bo czymże innym jest rok liturgiczny, jak nie Chrystusem w Jego misteriach, który jest i działa, odsłaniając Siebie niejako po kawałku, byśmy mogli zbliżyć się do Niego: oczekiwanego w Adwencie, położonego w stajni w Boże Narodzenie, stającego wśród nas w chrzcie w Jordanie, nauczającego na drogach Palestyny, umywającego uczniom nogi, łamiącego Chleb, niosącego Krzyż, Zmartwychwstałego i siedzącego po prawicy Ojca...
Chciałabym wołać za św. Franciszkiem: „miłość nie jest kochana”, bo mamy dostęp do Miłości, mamy dostęp do tych wydarzeń zbawczych w liturgii Kościoła. Poprzez sakramenty możemy spotkać Boga realnego, który działa też w naszym życiu. On przychodzi i jest dla nas: „Pan z wami” – słyszymy u początku każdej Eucharystii.
Potrzeba tylko (i aż), byśmy zechcieli otworzyć swoje drzwi, kiedy puka natchnieniem. Potrzeba, byśmy weszli z Nim w dialog poprzez modlitwę. Z drugiej strony potrzeba dziś mystagogicznej posługi Kościoła, który będzie ukazywał Bożą obecność i wtajemniczał w znaki Jego obecności.
Taka posługa wtajemniczania (wprowadzania w Tajemnicę Boga, w Jego Misterium) jest nam jadwiżankom wawelskim, zadana, na sposób kobiecy, Maryjny. W darze kobiecości jest wpisane macierzyństwo, którego uczymy się od Maryi. Ona obdarowana obecnością Boga, niosąca Go innym i obecna pod Krzyżem jest pierwszą Służebnicą Obecnego.
A może warto na koniec przywołać całą nazwę naszej Wspólnoty: Zgromadzenie Sióstr Św. Jadwigi Królowej Służebnic Chrystusa Obecnego.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst ukazał się w czasopiśmie „Rycerz młodych” 1 (51) 2016, z s. Anną Sudujko CHR, jadwiżanką wawelską, rozmawiała Dorota Mazur.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz