...on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo...
A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem. Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: „Panie Jezu, przyjmij ducha mego!” A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. (Dz 6-7)
Trzeba być pełnym Ducha Świętego, żeby móc tak umierać.
Kiedy patrzę na zdjęcia współczesnych męczenników, to myślę, że ten sam Duch ich umacnia. Wczoraj słyszałam w Prologu Janowym, że tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi. Ta moc, to Duch Święty, to moc miłowania nie z nas pochodząca. I tylko Ona w nas może zaświadczyć o dziecięctwie Bożym.
Wiem też, że i ja mam w sobie Ducha od chrztu, od bierzmowania. Jednak czuję, że jeszcze są zakamarki we mnie, gdzie nie dotarł, gdzie Go nie wpuściłam...gdzie jeszcze jest ciemno od egoizmu.
Dlatego czynię dzisiejszy Psalm responsoryjny też swoją osobistą modlitwą, wierząc, że w miłosierdziu Pana rozleje się we mnie Jego Duch Święty, docierając do dna mej duszy:
Bądź dla mnie skałą schronienia, *
warownią, która ocala.
Ty bowiem jesteś moją skałą i twierdzą, *
kieruj mną i prowadź przez wzgląd na swe imię.
W ręce Twoje powierzam ducha mego: *
Ty mnie odkupisz, Panie, Boże.
Weselę się i cieszę się Twoim miłosierdziem, *
boś wejrzał na moją nędzę.
W Twoim ręku są moje losy, *
wyrwij mnie z rąk wrogów i prześladowców.
Niech Twoje oblicze zajaśnieje nad Twym sługą: *
wybaw mnie w swym miłosierdziu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz