Jak więc przejęliście naukę o Chrystusie Jezusie jako Panu, tak w Nim postępujcie: zapuśćcie w Niego korzenie i na Nim dalej się budujcie, i umacniajcie się w wierze, jak was nauczono, pełni wdzięczności. Kol 2,6n
Zapuścić korzenie w Jezusie... czerpać z Niego, żyć Nim. On ma być źródłem mego życia, mej radości, mej mocy, mej miłości.
Fot. Korzenia (nawet drzewa) na codzień nie widać, ale ile jego jest! Tak też w moim życiu - korzenia duchowego nie widać, ale to on nadaje siłę i piękno memu życiu.
Baranko, chciałabym spytać jak rozumiesz zapuszczanie korzeni, gdy panuje niestałość w czyimś życiu? Nie mówię tu o niestałości w wierze, ale o ciągłej niepewności egzystencjalnej, niepewności życia? Gdy rzeczywistość, poza rzeczywistością wiary przypomina raczej "rozmiataną plewę" niż "drzewo nad płynącą wodą" (por. Ps1). Dużo łatwiej jest "zaufać" i "rzucić się w ramiona Ojca", gdy codzienność jest stabilna i przewidywalna w monotonii wspólnoty zakonnej. Jakiś pomysł na nie-bycie plewą?
OdpowiedzUsuńOj, o monotonii i przewidywalności życia we wspólnocie zakonnej, nic mi nie wiadomo!!! :-) Owszem jestem siostrą, ale w mojej Wspólnocie (młodej wspólnocie) doświadczam i ostatnio wręcz przeżywam na sobie owo "miotanie" zewnętrzne.
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Jest tu jest ważne rozróżnienie: stabilność wewnętrzna i stabilność zewnętrzna. Sądzę, że ta pierwsza jest ważniejsza. O niej myślę, kiedy piszę o zapuszczaniu korzenia.
Droga Czytelniczko (nie znam Twego imienia), pytasz o pomysł na nie-bycie plewą... Podzielę się swoją "metodą". Dla mnie ważne jest odkrywanie Obecności Boga w okolicznościach, jakie mnie zaskakują. Jak to robię?
-> Przede wszystkim przypominam sobie, że PAN jest panem, tzn. że jest Pasterzem, że wie dokąd i po co mnie tu prowadzi (ja nie muszę wiedzieć - choć nie jest to łatwa decyzja; a czasem nie mogę wiedzieć - zbyt mało pojemny mój umysł).
-> Uświadamiam sobie, że On jest Pierwszy, że jeśli coś mnie spotyka, to On już tu jest. Po zmartwychwstaniu obiecał uczniom, że WYPRZEDZI ich do Galilei.
-> Staram się przeżyć dany dzień, dana chwilę, tzn. hodie - dziś "tu i teraz"; bo naturalnie włącza mi się przyszłość i przeraża, wyobraźnia potrafi wyolbrzymić i wykoślawić trudności. Więc wracam do tej chwili, która do mnie należy, do "tu i teraz", przyszłość powierzając Dobremu Pasterzowi.
Pozdrawiam i Bogu powierzam.
Dziękuję za odpowiedź. Przez monotonię rozumiem przewidywalność - liturgii, zajęć które wykonujesz (co nie oznacza, że nie może być w nich codziennie coś nowego), tego że zawsze już masz gdzie mieszkać, co jeść itp. Chodzi mi o wolność od lęków egzystencjalnych, którą daje wspólnota, a także możliwość oparcia się materialnie na wspólnocie, przy zdrowym i dobrym życiu wspólnotowym też oparcie się emocjonalne na wspólnocie.
OdpowiedzUsuńJak widzisz pytam raczej o stabilność zewnętrzną, bo z niej dużo może przenikać do wewnętrznej. Inaczej chwalisz Boga śpiąc co dzień pod dachem klasztoru, a inaczej śpiąc na ławce parku (co Tobie tak łatwo przecież już nie grozi ^^). Stabilność wewnętrzna jest powiązana z wewnętrzną, mamy tego dobrą połowę psalmów - "wyzwól", "ratuj", "nastają na moje życie". To wszystko jest też do przeżycia w kwestii duchowej, ale na ile jest to porównywalne? Duże cierpienie czy lęk fizyczne, nie wykluczają duchowego. Dlatego pytam o tę drugą stronę.
Przeżywasz "tu i teraz" - ok, ale jeśli to ono jest Twoim cierpieniem lub lękiem? Łatwiej jest przecież powierzyć Bogu życie nieobarczone z racji samego powołania, takimi obciążeniami na jakie mogą liczyć świeccy, a na jakie nie trafi raczej zakonnica...
Paulina od Ch.K.
Rozumiem, Paulino, że chodzi o zaspokojenie podstawowych potrzeb człowieka: spania, jedzenia, podstawowego bezpieczeństwa. Masz rację, że siostra zakonna mniej albo i wcale na tym polu nie cierpi nieprzewidywalności. Zgadzam się z Tobą.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ktoś, kto czasem albo i częściej śpi na ławce w parku, może Ci podpowiedzieć więcej, jak przeżyć właśnie takie "tu i teraz"...