W kontekście dzisiejszego Słowa zastanowiła mnie potrzeba jedzenia.
W I czytaniu Eliasz otrzymał pożywienie, nawet nakaz jedzenia, by ruszyć w drogę i "mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb" (1 Krl 19,4-8).
Kiedy Jezus zostawia siebie w Chlebie Życia, kiedy zaprasza nas co niedzielę, a nawet codziennie mówi do przychodzących na Eucharystię "bierzcie i jedzcie", to też po coś.
Przed nami też "długa droga"...
Droga do miłowania. Droga przemiany zapoczątkowana we chrzcie. Nie stanie się bez naszej zgody i naszego ruchu.
Świetnie ją wyjaśnia św. Paweł w II czytaniu. Zacytuję dzisiejsze słowo a zachęcam do przeczytania listu do Efezjan w całości:
"Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu". (Ef 4,30-5,2)
Mocą "tego pokarmu", mocą pokarmu Chleba Życia, możliwa jest droga przez tę ziemię w miłości, droga stawania się bożymi iskierkami światła w świecie.Rodzi się tylko pytanie: czy pragniemy kochać? Czy chcemy w tym kierunku iść? Czy chcemy być "naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane"? Może częściej jak Eliasz pod janowcem pragniemy "świętego spokoju" i uciekamy od życia, które tylko wówczas jest zachowane, kiedy jest wydawane... (była mowa o tym w piątek Mt 16,24-28)
Chodzi o to, by pozwolić, by ułamali cię, jak kawałek chleba...
Pozwolisz, kiedy uwierzysz, że nie musisz walczyć o swoje życie, bo ono się odnawia, kiedy je tracisz (z powodu Jezusa!).
Dziękuję za ten wpis!!!:) Właśnie tego ostatnio doświadczam i uczę się: "wydawania siebie", "tracenia swojego życia". Nawet w tej kwestii, że mocą Bożego pokarmu mogę karmić się tylko w niedzielę, bo w tygodniu prawie nie ma takiej możliwości. Umiera moje różne "ja chcę", otwieram się na "chcę" Boga. I nie wiem, czy mam takie prawo ale potwierdzam to, co mówili święci, że na końcu życia będziemy sądzeni z miłości i że tylko ona ma sens i ona pozostanie. Żeby jednak to zobaczyć trzeba zgodzić się na "tracenie swojego życia". A Siostry wpis jakoś potwierdza tę moją obecną (i oby nie chwilową w wyrzekaniu się siebie) drogę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!!:)
A że roczna gwarancja już się skończyła to z b.=>t. pozostaje tylko!! t.;)
:) dzięki!
Usuń"Pogwaracyjny" czas niech Cię utwierdza w miłości! Błogosławieństwa!
Dziś u Matki Miłosierdzia powierzałam moich - byliście wśród nich.
Ktoś powiedział, że "prawdziwy chrześcijanin to człowiek złamany" - myślę jednak, że słowo "przełamany" trafniej oddaje istotę sprawy :) Tak więc, trzeba nam się przełamać i nieustannie ćwiczyć w tej trudnej sztuce przełamywania się wobec Innego, także przez podrzucenie ambicji upodobnienia go(Go) do siebie...
OdpowiedzUsuńwkradł się błąd, chodzi oczywiście o PORZUCENIE :) p.
Usuń... trudna sztuka jest przełamać się wobec innego i Innego... no i jak piszesz, ćwiczyć się w niej trzeba :).
UsuńAle kiedy cię przełamuje inny i Inny (kiedy nie ty jesteś podmiotem działania!!!!), to uruchamiają się wszystkie mechanizmy obronne, żeby tylko się nie dać. Taki to już człowiek jest. I dlatego, prawdziwy chrześcijanin to jest człowiek PRZEŁAMANY. Innymi słowy: paschalny. :)