"Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. [...]
Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem". Łk 14,25-33
Słuchając tych słów, myślę sobie, że wytrzymać, wytrwać przy Jezusie teraz, przyjąć Go w tym wszystkim, co mówi, nie jest łatwo! Nie łudzę się! Nie jest łatwo!
Łatwiej jest wyrzec się tego, co materialne, bo często i tak na różny sposób to tracimy. Ale wyrzec się samych siebie, swoich przekonań, swoich racji itp... tego nie tylko nie chcemy, ale też boimy się. Ale nie ma innej drogi do bycia człowiekiem chrystusowym, czyli człowiekiem dojrzałym i dorosłym chrześcijaninem, jak zgodzić się umrzeć dla samego siebie.
"Wiara jest zawsze rozłąką, wyrzeczeniem. W pierwszej kolejności wyrzeczeniem się swojej podszytej pychą samowystarczalności, poczucia, że nasz rozum umie wykaraskać się z kłopotów o własnych siłach, że wcale nie potrzebuje Bożej ingerencji. Musimy jednak wiedzieć, że wszelka wiara polega przede wszystkim na porzuceniu swojej samowystarczalności. Mamy wyjść, nie wiedząc, dokąd zmierzamy. Święty Grzegorz z Nyssy posuwa się do stwierdzenia: "Ponieważ Abraham nie wiedział, dokąd idzie, wiedział, że jest na dobrej drodze, gdyż w ten sposób miał pewność, iż nie zdaje się na światło własnego umysłu, ale że prowadzi go wola Boga". (A. Daigneault, "Od serca z kamienia do serca z ciała").
Nie krzyż dla krzyża! Nie cierpiętnictwo Jezus proponuje, ale prawdziwą miłość, która nie cofa się przed cierpieniem i jest w stanie przetrzymać wszystko aż do objawienia się Prawdy Zmartwychwstałego.
"Miłości bez Krzyża nie znajdziecie,
a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie"
(św. Jan Paweł II)
Fot. z internetu. "Nie trzeba czekać, aż zdejmą krzyż z naszych ramion; wystarczy się z nim pogodzić, a już jest lżej" (Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński)
Piękne to zdanie JPII - przyznam, że nie znałem. A to rzeczywiście tak jest :)
OdpowiedzUsuńtak jest :) rzeczywiście
Usuńteż znam z autopsji
Masz rację - ciężko jest przyjąć Jezusa do serca. Od wielu, wielu lat jestem ateistą i szukam choć jednego, małego powodu dla którego będzie warto się nawrócić. Szukam choć jednego małego dowodu na to, że Bóg istnieje. Jak ktoś znajdzie sensowne wytłumaczenie to zacznę być osobą wierzącą.
OdpowiedzUsuńJeśli to, co piszesz jest szczere (i nie jest Twój wpis chwytem marketingowym... przepraszam, jeśli nie... ale ostatnio tu tego trochę było), to mam Ci tylko tyle do powiedzenia:
Usuń1. jeden powód dla którego warto się nawrócić -> życie w pełni
2. jeden dowód, że Bóg istnieje -> Ty sam, z tym wszystkim, czego doświadczasz.