Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowego olejku i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.
[...] "Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje”. (Łk 7,36-50)
Ta scena jest niesamowita.
Kobieta grzeszna staje u stóp Jezusa na oczach wielu po prostu w prawdzie swego serca. Dlaczego tak robi? Bo miłuje i jakoś w sercu przeczuwa, że w Nim jest miłowana. Nie pożądana, jak przez wielu, ale właśnie miłowana.
Doświadczenie miłości większej niż ta, której szukała pewnie u wielu, pozwala jej na prostotę wyrazu wylania swej duszy: w łzach, w dotyku, w pocałunkach, w namaszczeniu. Ona była w tym cała. Cała przed Bogiem. Cała w oddaniu przed Bogiem. Poprzez osobę Jezusa przecisnęła się do serca Boga Miłosiernego. W zewnętrznym geście uniżenia sięgnęła po szczyty miłości prawdziwej, wewnętrznej.
Mnie ta scena zachwyca, porywa i ośmiela (onieśmielając jednocześnie). Mam w sobie pragnienie takiego stawania przed Bogiem, takiego przed Nim się wylania. Takiego doświadczenia Jego miłosierdzia i miłości.
Udając się na Eucharystię uświadomiłam sobie, że za chwilę ta scena może wydarzyć się w mym sercu...
On zajął miejsce... zbliżyłam się do Pana...
O. Kramer SJ napisał, że ta Ewangelia nie jest tylko o przebaczeniu. Ona jest też po to, by znów przestać się bać Boga, który przychodzi, ale do którego i ja mogę przyjść w bardzo intymny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz