Zaraz też przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Mt 14,22-36
Słucham tej perykopy jeszcze będąc w klimacie rozważania niedzielnego - w klimacie "smakowania".
Bardzo mnie dotyka (bo i dotyczy :)) moment odejścia Jezusa samego na górę, aby się modlić. Myślę sobie, że właśnie w takich momentach Jezus "smakował" swoje synostwo, kiedy był z Ojcem sam na sam. Ojcostwa Boga nie da się inaczej chyba poczuć, jak pozwolić sobie na smakowanie własnego synostwa. A i my od chrztu jesteśmy Jego dziećmi. To nie tylko Ojciec okazuje swoją bliskość dziecku, ale dziecko musi pozwolić sobie na doświadczenie bycie dzieckiem Ojca...
Dzisiaj u Jezusa Miłosiernego próbowałam "smakować" ufność. Zwłaszcza, że przed Ewangelią śpiewaliśmy: pokładam w Panu ufność swą, ufam Jego Słowu. Chcę, by te słowa zakwitły we mnie! Odczuwam ich obecność we mnie. Wiem, że już są tam zasiane. Ale chcę by się umocniły w moim człowieczeństwie.
Myślę sobie, że właśnie tak powoli "smakuje się" Boga. Doświadczając ufności, wpatrując się w Jego Serce, zgadzając się na Jego sprawiedliwość, pozwalając na Jego dobroć, na miłosierdzie... I trzeba wiele na to czasu.
Ale Bóg jest też piękny, jest niepojęty, jest zazdrosny... Smakowanie tych cech niesamowicie zbliża moje serce do Serca Jezusa. Poszerza moje serce na tyle, by nie bało się w sobie doświadczać w pełni człowieczeństwa.
Dzisiejsza Ewangelia prowadzi mnie do decyzji na "przebywanie" w Jego obecności, żeby poczuć się synowsko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz