"... dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”. [...] „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie”. J 6,24-35
Zainspirowało mnie dziś Słowo w kierunku Pokarmu i co z tym się wiąże w kierunku smaku, smakowania.
W homilii ksiądz zapytał: na jak długo starcza nam tego Bożego Pokarmu, na jak długo zachowujemy w sobie smak Boga po Eucharystii? Niosę w sobie to pytanie i ono drąży moje myślenie i moje miłowanie.
Stawiam też inne pytanie dla siebie ale i dla moich Przyjaciół, dla moich Czytelników:
-> Jaki smak zostawia we mnie Słowo?
-> Jaki smak zostawia we mnie Chleb Eucharystyczny?
-> Jaki smak wreszcie zostawiają we mnie doświadczenia codzienne, w których wypełniam wolę Bożą (która jest też naszym pokarmem...)?
Czy potrafię, czy chcę smakować Boga?
Jestem osobą, która ogólnie lubi smakować :). Zanim coś zjem, lubię na to popatrzeć, powąchać ;). Pamiętam, że jako dziecko bardziej "skomplikowane" cukierki rozkładałam na części i tę część bardziej smakowitą zostawiałam na koniec.
Czy można smakować coś innego niż jedzenie i innymi zmysłami niż smak? Są ludzie, którzy potwierdzą wszechobecność smakowania. Twierdzą oni, że smakować można wszystko. Traktują smakowanie jako czynność służąca dokładnemu poznaniu jakiegoś przedmiotu, rozpoznaniu możliwie wielu jego cech, jak również rozpoznanie naszych wewnętrznych odczuć jakie towarzyszą nam w kontakcie z nim. Św. Ignacy w Ćwiczeniach proponuje smakować Słowo, nie sugeruje "zrobienia" wszystkich punktów medytacji ale zachęca właśnie do smakowania w tych miejscach, gdzie odkrywamy Bożą obecność.
Właśnie tak pragnę smakować BOGA! Tak pragnę Go rozpoznawać. Rozpoznawać Go pragnę zmysłami zewnętrznymi ale przede wszystkim wewnętrznymi, moim sercem, moją czułością...
A ON nam się daje cały!
Trzeba w życiu zatrzymania się i smakowania. Nie pojmę Boga od razu całego. Jednak poszczególne Jego przymioty mogę rozpoznawać i smakować w moim życiu. Czasem, jak z tym cukierkiem z dzieciństwa, trzeba rzeczywistość "rozebrać na części" i odkryć tę właściwą część Jego Obecności.
***
Ciekawą bajkę znalazłam na blogu o nazwie "w cieniu brzozy". Pozwoliłam sobie ją skopiować i tu umieścić. Zwłaszcza jej początek, mówiący o pragnieniu smakowania nieba jest dziś w kontekście Słowa bardzo poruszający. Jak ważne jest mieć pragnienie smakowania Boga!!!
***
Bajka o owieczce, która chciała polizać niebo.
"Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, za siedmioma morzami, za dziewięcioma oceanami i wieloma błękitnymi rzekami, pośrodku pięknego lasu była mała polanka. Na polance rosło mnóstwo soczystej trawy, a pośród niej kwitły kolorowe, słodko pachnące kwiaty.
Na polance pasło się stado owieczek. Pomiędzy nimi zaś jedna mała, zupełnie maleńka owieczka. Owieczka biegała za swoją mamusią, a ta pokazywała jej które źdźbła trawy są najbardziej soczyste i najsłodsze, uczyła kolorów kwiatów i rozpoznawania ich po zapachu.
Ale mała owieczka o wiele częściej niż w dół, na trawę patrzyła wysoko w górę, na piękne błękitne niebo.
- Och mamusiu – wzdychała – ciekawa jestem jak ono smakuje.
- Co kochanie? – dziwiła się mama odrywając wzrok od zielonej łąki.
- To niebieskie jak niezapominajka. – tłumaczyła owieczka wskazując kopytkiem.
- To jest niebo córeczko.
- Ono jest takie piękne. I z pewnością musi być bardzo słodkie – rozmarzyła się owieczka.
- Mamusiu, czy można je polizać?
- No wiesz kochanie… - zaczęła mama-owca – Nigdy jeszcze nie słyszałam żeby ktoś próbował to robić. Ono jest chyba po prostu zbyt daleko, by można je było polizać.
- Ale mamusiu – nie dawała za wygraną owieczka – gdybym weszła na tamtą górę – tu pokazała kopytkiem widniejący na horyzoncie ciemny szczyt – może udałoby mi się polizać niebo.
Mama spojrzała we wskazanym kierunku i zamyśliła się na chwilę.
- Nie – powiedziała w końcu – to zbyt długa i niebezpieczna droga dla takiego małego zwierzątka.
Mała owieczka zmartwiła się słowami mamy. Postanowiła już więcej nie myśleć o niebie i jego smaku. Poszła cichutko za mamą i znowu spędzała dni na wybieraniu najbardziej soczystych traw i wąchaniu polnych kwiatów.
Ale pragnienia nie dało się w żaden sposób przegonić. Owieczka raz po raz ukradkiem spoglądała na błękit zawieszony nad polaną i wzdychała cichutko.
Aż pewnego dnia nie wytrzymała.
- Mamo, muszę iść na szczyt i dosięgnąć nieba – rzekła, a w jej głosie było tyle odwagi, że mama musiała się zgodzić.
- Dobrze kochanie – powiedziała – ale proszę, uważaj na siebie, a jeżeli droga będzie zbyt kamienista i stroma, obiecaj mi, że zawrócisz.
Mała owieczka ucałowała mamę i ruszyła szybko przed siebie. Na początku droga biegnąca pod górę wcale nie była niebezpieczna. Wręcz przeciwnie: była miękka, usłana zielonym aksamitem trawy i mchu. Nie była też zbyt stroma, a wspinaczka przypominała raczej miły spacer. Ale im dalej szła owieczka, tym więcej pojawiało się kamieni. Niektóre dotkliwie raniły jej kopytka. Raz czy dwa przewróciła się nawet, bo kamienie osunęły się w dół. Zraniła sobie nogę i szła teraz utykając. Była coraz bardziej zmęczona, chciało jej się pić, a trawa rosnąca na górskim zboczu wcale nie była smaczna i soczysta.
„Może powinnam zawrócić” – pomyślało obolałe, głodne zwierzątko i zawahało się przez chwilę. Owieczka jednym okiem zerknęła w górę. Błękit nad nią lśnił jak nigdy dotąd. Uśmiechnęła się do niego i pomaszerowała dalej w górę.
Gdy dotarła w końcu na szczyt, była już bardzo zmęczona i obolała. Ale to już nie miało żadnego znaczenia. Wokół był tylko błękit. Owieczka zrobiła ostatni wysiłek i skoczyła z wierzchołka góry wprost w niebo.
- Nareszcie! – krzyknęła szczęśliwa. Wysunęła języczek i polizała niebieski skrawek . Był bardzo słodki.
Biała owieczka płynęła teraz nad polanką. Z góry widziała swoją mamę pasącą się na łące.
- Mamo! Mamo! – krzyczała – Spójrz, jestem tutaj! Polizałam niebo!
Ale mama nie słyszała swojej białej owieczki. Popatrzyła tylko smutnym wzrokiem w stronę ciemnej wysokiej góry.
- Mamo, nie tam! – krzyczała owieczka – Jestem tutaj! Na niebie!
Chciała jej powiedzieć, że błękit jest słodki, a ona jest szczęśliwa. Chciała by mama wiedziała, że jest blisko niej i nie miała już takich smutnych oczu.
- Mamo, mamusiu – szeptała jej do ucha, gdy zapadała noc – Nie patrz już na ciemną górę. Tam mnie nie ma.
Ale mama owieczki nadal nic nie słyszała i nie widziała córeczki. Wtedy owieczka rozpłakała się.
- Deszcz? – zdziwiła się mama widząc kropelki spływające po źdźbłach trawy i moczące jej futerko.
I wtedy mama owca spojrzała na błękitny baldachim nieba rozpostarty nad polanką.
- O, jaka biała chmurka – zauważyła – Zupełnie podobna do mojej córeczki.
Nagle chmurka zaczęła hasać po niebie, śmiać się i machać ogonkiem.
- Mamo, mamo – śpiewała – nareszcie!
- Córeczko!!! – wykrzyknęła mama i cały smutek odpłynął z jej oczu – tak się martwiłam kochanie. Myślałam, że ta straszna ciemna góra zabrała mi ciebie.
- Ach nie mamo – odparła córeczka – góra jest tylko drogą do błękitu, ona niczego nie zabiera.
Mama owca zamyśliła się.
- Ale jesteś tak daleko owieczko – powiedziała - Nie mogę cię dotknąć ani przytulić.
- Daleko jest bliżej niż myślisz mamo. Stąd widać to najlepiej. – zaczęła córeczka – I wiesz mamo, wiem już skąd biorą się niezapominajki – to mówiąc mała owieczka stuknęła kopytkiem w kryształową taflę nieba. Rozległ się dźwięk podobny do śpiewu tysiąca wesołych dzwoneczków i odrobinki błękitu rozprysły się wokół, a później powolutku opadły w dół i zaplątały się w zielone włosy traw.
- Ile niezapominajek – zdziwiła się mama owca rozglądając się wokół.
- Nie zapomnij mamo, że jestem blisko – doleciał z góry głos córeczki. - Nigdy nie zapomnij.
I tak się stało. Mama nie zapomniała i daleko nie było już daleko, a pewnego dnia stało się jeszcze bliżej, bo mama również wyruszyła w podróż zboczem ciemnej góry i gdy doszła na szczyt, czekała tam na nią córeczka. Ale o tym opowiada już całkiem inna błękitna bajka".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz