Z tą dzisiejszą Ewangelią (J 8,1-11) ożywia się we mnie ważne przeżycie, niejako moje własne scalenie.
Kiedyś przed laty przeżyłam tę Ewangelię w całości w sobie, we własnym wnętrzu:
świątynią w której przebywał Jezus - to było moje serce,
moje postawy i przekonania według mnie pobożne i doskonałe - to moi uczeni w Piśmie i faryzeusze,
oczywiście kobietę cudzołożną też pochwycono we mnie, postawiono na środku i ... najprościej byłoby ją ukamienować.
(To są te ciemne strony w człowieku, których każdy najchętniej chciałby się pozbyć... Ale podobno jest tak, że grzechy i słabości, które najbardziej nas upokarzają i bolą wcale tak nie ranią i nie bolą Boga, ale są grzechy, które popełniamy i które wcale nas nie bolą, a za to bardzo ranią i bolą Boga...)
I wtedy Jezus przemówił (i usłyszano Go) życzliwie i z miłością do wszystkich moich sfer - do mojej pobożności, wiedzy, do moich relacji, do moich przekonań, do moich doskonałości itp...: "kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień".
No i co zobaczyłam? Że nie ma we mnie sfery czystej, bez grzechu...
Na szczęście reżyseria końca wydarzenia była nieco inna niż w Ewangelii: nie opuścili Jezusa moi zawstydzeni faryzeusze, ale od tego czasu próbują się i oni nawracać.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz