[...] "W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą: "Obroń mnie przed moim przeciwnikiem!" [...]
A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" Łk 18,1-8
Kilka ważnych pytań nasunęło mi się:
1) czy wiem, kto jest moim przeciwnikiem?
W 1 P są takie słowa: ... "przeciwnik wasz, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć".
Tylko szatan jest rzeczywistym przeciwnikiem. Wszystkie inne kłopoty i trudności mogą służyć ku zbawieniu.
2) czy moja modlitwa jest tożsama z życiem? Czy jestem zaangażowana całą sobą w to, co się modlę? Czy nie traktuję modlitwy magicznie?
Chodzi o walkę duchową, którą prowadzimy całe życie. Czy ta sprawa jest dla mnie najistotniejsza i wyzwala we mnie wołanie do Ojca?
3) czy czekam wielkodusznie w zaufaniu na Jego pomoc? Nawet, gdy On przychodzi z innym niż moje rozwiązanie?
Czy moje ręce wiary są wzniesione?
Widzę, że wyszedł rachunek sumienia... ze świadomości, z życia i z zaufania. Uważam, że to wszystko składa się na autentyczność modlitwy.
Modlę się dziś o to, bym była świadoma tego, co wypowiadają moje usta i serce.
p.s. Pomyślałam sobie, że rozmyślanie sprzed tygodnia, które doprowadziło mnie do przeżycia ślubów rad ewangelicznych jako pamiątki i dziękczynienia, dziś utwierdziło to przeżycie: moje życie ślubowane może być ciągłą modlitwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz