Kana Galilejska J 2, 1-12. U początku medytacji miałam pustkę i nie czułam, że mnie to poruszy. Scena znana od lat. A jednak. ;)
Spróbowałam więc odnaleźć się w poszczególnych postaciach. Kana w moim życiu.
1. Najpierw jako panna młoda. Niczego nieświadoma, w centrum zainteresowania gości i dobrze jej jest. Mi też tak czasem bywa. Ale gdyby nie Maryja i Jezus zaproszony na wesele... Właśnie! Obecność Jezusa i Jego Matki w moim życiu jest obowiązkowa :)! Ona zauważy brak i skutecznie się zatroszczy.
Czyli pierwszy wniosek: zadbać o to, by wpuszczać do swego życia Jezusa i Maryję.
2. Spróbowałam się też odnaleźć w roli Maryi... Przecież są sytuacje, kiedy widzę czyjeś braki, kiedy widzę, że ktoś sobie sam nie poradzi, ani nawet moja pomoc nie może być skuteczna. Wtedy wołam do Pana, mówię Mu o tym. To jest modlitwa wstawiennicza. I Maryja takiej modlitwy mnie dziś uczy. Mówić o ludziach Bogu, zostawiając Jemu wolność działania. Maryja nie narzuca działania Jezusowi, choć prowokuje Go skutecznie.
Wniosek drugi: głęboki sens modlitwy wstawienniczej - mówienie z zaufaniem dobremu Bogu o potrzebach.
3. Jeszcze w tej scenie postawa sług została. Robią słuchając Maryi i według słów Jezusa. Napełnianie stągwi wodą... zaniesienie tego staroście weselnemu... bezsensowne zdawałoby się. Ileż to razy wydawała mi się bezsensowna ludzka praca... czy to wychowawcza, czy formacyjne, czy psychologiczna, czy ascetyczna... Ileż razy wydawało mi się, że przelewam z pustego w próżne...
A propos, podobno na terenach Kany było mało wody i ta była zbierana w deszczową porę, więc do tych stągwi wlewać musieli cały zapas wody deszczowej... Oddać Jezusowi zapas wody... z zaufaniem... Nie bagatelne!
Wniosek: z zaufaniem wykonywać, co do mnie należy. Jezus przemieni ludzki wysiłek.
A tak zupełnie na koniec, to dziękuję, Jezu, za Twą i mą Matkę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz