Słyszymy dziś długą ludzką historię Jezusa, Jego przodków, których nie wyrzeka się, skoro pozwala i lubi nazywać się "synem Dawida".
Ludzka historia i Boże życie w niej...
Zbliża się Boże Narodzenie. Od dziś w liturgii słyszymy wielkie antyfony na "O", wołają one o przyjście Mesjasza. Treść ich jest zaczerpnięta z ksiąg Starego Testamentu: O Sapientia (Mądrości); O Adonai (Panie); O radix (Korzeniu); O clavis (Kluczu Dawida); O oriens (Wschodzie); O rex (Królu); O Emmanuel. Pierwsze litery tych antyfon, poczynając od ostatniej do pierwszej, tworzą zawołanie: "ero cras" - jutro przybędę.
W ludzkiej historii jest Boże życie, a jak wygląda Boże życie w mojej (twojej) historii? To pytanie nie tyle retoryczne, co jest zaproszeniem do modlitwy osobistej w tym temacie. Znajdź ślady Boże w swojej historii, w historii swojej rodziny.
Opowiem najdziwniejszą historię, jaką znam. Otóż moja mama kochała młodego oficera, który jednak nie pochodził z bogatej rodziny. A przed wojną obowiązywała zasada, że oficer musi posiadać odpowiedni status majątkowy – jeśli nie posiadał, nie dostawał zgody na małżeństwo. Były jakieś wyliczenia, ile musiałby służyć w wojsku, by jego pensja na tyle wzrosła, aby mógł założyć rodzinę. Moja mama pod wpływem swojego taty przeraziła się, że wpędzi się w lata, a do małżeństwa nie dojdzie. Oboje się rozstali, choć tak naprawdę aż tak długo nie musieliby czekać – zbliżająca się wojna sprawiła, że młodzi oficerowie zostali zwolnieni z tych wymagań statusu majątkowego. Ukochany mamy zgłosił się do niej, gdy ten zakaz przestał obowiązywać – niestety moja mama zdążyła wyjść za mąż za mojego ojca.
OdpowiedzUsuńAle to nie koniec historii – już w okresie okupacji moja mama z moim starszym bratem (1938) jechała do rodziny mojego taty w Janowie Lubelskim. Kolej dojeżdżała do stacji Polichna i stamtąd trzeba było jeszcze dojechać do Janowa. Jeden z pasażerów, partyzant, zaoferował pomoc – doprowadził mamę z moim bratem do swojego dowódcy, by mogli tam przenocować. Tym dowódcą okazał się ukochany mojej mamy. Do tego spotkania doszło dokładnie w tym samym roku, do którego musieliby zaczekać, by mogli się pobrać. Ich wzajemna miłość nie zmieniła się ani na jotę.
Mama kilkakrotnie opowiadała tę historię i do końca życie opowiadając ją, płakała…
Wiele lat sądziłem, iż mam tę historię opowiadać dalej. I opowiedziałem.
Ale dziś nie wiem, czy to nie był największy błąd mojego życia - opowiadać tak (bo to obrazuje, jak Pan kieruje naszym życiem), ale może nie zawsze...
Ta historia, to gotowy scenariusz do filmu! A propos, właśnie dziś zachęcony przez pewną osobę obejrzałem film w ramach 'starego kina' (choć fanem nie jestem) pt. "Wrzos", który o podobnych rozterkach i dramatach sercowych opowiada.
UsuńA w kontekście wpisu s. Anny to przyszedł mi do głowy pewien fragment z Patris Corde papieża Franciszka:
OdpowiedzUsuń"Często myślimy, że Bóg polega tylko na tym, co w nas dobre i zwycięskie, podczas gdy większość Jego planów jest realizowana poprzez nasze słabości i pomimo nich (...)Jeśli taka jest perspektywa(...)to musimy nauczyć się akceptować naszą słabość z głęboką czułością"
http://www.vatican.va/content/francesco/pl/apost_letters/documents/papa-francesco-lettera-ap_20201208_patris-corde.html
UsuńDziękuję, obu Panom.
OdpowiedzUsuńHistoria opowiedziana przez Leszka wzrusza... Wyobraźnia chce odpowiadać na niepostawione pytania "co by było, gdyby...", można fantazjować. Jednak wydarzyło się, co się wydarzyło. Natomiast miłość jest wieczna. Nawet pomimo niespełnienia a może właśnie w tym niespełnieniu, ma w sobie coś bożego...
Tomkowi dziękuję za cytat z Franciszka. :)
Co by było gdyby? - nade wszystko mnie by nie było :)
UsuńAle skoro jestem, to powinienem opowiadać tę historię – opowiadałem do tej pory wyłącznie w tych listach, o których niedawno wspominałem. Ale być może właśnie tam nie powinienem był tego czynić? Z drugiej strony gdyby nie tamte listy, nigdy bym tej opowieści nie upublicznił. Gdyby jednak nie ta historia, nigdy bym nie napisał także Listów o miłości – ta historia tworzyła moje spojrzenie na Boga i miłość…
Gdy już będę po tamtej stronie życia, zapewne poznam ukochanego mamy (dziś nawet nie znam jego imienia) – bo choć tam nikt nie jest ani mężem, ani żoną, to miłość trwa. Bo miłość jest wieczna (oczywiście spotkam też swojego tatę – bo prawdziwa miłość obejmuje wszystkich). Nie poznam jedynie tej, do której od 33 lat piszę, bo skoro już nie czyta moich listów, to ona nie będzie tego chciała…