Bądźcie mocni w Panu – siłą Jego potęgi. Przyobleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła. Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw duchowym pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich.
Dlatego przywdziejcie pełną zbroję Bożą, abyście się zdołali przeciwstawić w dzień zły i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki, przepasawszy biodra wasze prawdą i przyoblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość, a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju. W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego.
Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże – wśród wszelakiej modlitwy i błagania. Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu! ... (Ef 6, 10-20)
Zacytowałam powyżej prawie całe I czytanie. Bardzo ważne dla mnie w czasie obecnym.
Złapałam się na tym, że dość często ostatnio mówię w myślach do siebie; "nie mam siły". Taka myśl, może samospełniające się proroctwo, a może rzeczywiście pesel daje znać o sobie :).
Bądź co bądź, ale to czytanie mnie rozłożyło i pokazało gdzie jest moja moc. Nie w tym, że mam ją w sobie i będę machać jak buławą, ale moja moc jest w Panu.
I chociaż do tej zbroi Bożej może często nie dorastam i wobec niej czuję się mała, jak Dawid przy zbroi Saula, to jednak nie uciekam od walki. I znajduję swój sposób, swoją procę, swoje gładkie kamyki na mego Filistyna. A tym sposobem jest po prostu pokora, uznanie swej niemocy i spojrzenie ku Ojcu...