Jezus powiedział do swoich uczniów: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął.
Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie.
Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”... Łk 12,49-53
Trudno się słucha tych słów. A przecież i one są dobrą nowiną - Ewangelią. Czyli są dla nas zbawienne, choć ich nie rozumiemy do końca. Przynajmniej ja wiem, że nie rozumiem.
Coś mi jednak medytacja przybliża i tym się podzielę.
Ogień, którego Jezus pragnie na ziemi jest do pojęcia. Mam przed oczami obrazy płonącej jeszcze obecnie tajgi syberyjskiej - tysiące płonących hektarów ładu i niemoc ugaszenia... Myślę, że Jezus chciałby, żeby w taki sposób rozprzestrzeniała się Jego miłość w nas i pomiędzy nami. By moje serce płonęło, modlę się.
Udręka Jezusa, o której sam wspomina, jest dla nas, ludzi, nie do pojęcia - tak sądzę. To udręka sprawiedliwego, który cały jest Miłością. Jednak jest coś, czego chcę się uchwycić. To czym się karmię w tym słowie, to świadomość tej udręki Jezusowej i możliwość włączenia się w nią ze swoimi małymi udrękami... Tak uczynić mi się zdarza, kiedy ze swego niepokoju, lęku czy udręki, czynię modlitwę, prosząc Jezusa, by przyjął to do siebie, bo i sam był udręczony, zna to, przeżył i Żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz