Chodzę do spowiedzi raz na dwa-trzy tygodnie. Czasem mnie już wewnętrznie do niej goni, czasem muszę siebie przynaglić, by pójść...
Czasem łatwiej mi idzie z przygotowaniem, czasem trudniej.
Zawsze zaczynam od tego, co było łaską od ostatniej spowiedzi. Radosną czy bolesną, ale łaską, czymś, co mnie do Boga przybliżyło, co ostatecznie pogłębiło moją miłość.
Potem patrzę, czy ta łaska zaprocentowała moimi wyborami..., czy w życiu, w relacjach ta miłość się objawiła? Patrzę na moją postawę wobec Boga, na moją modlitwę. Patrzę na moje postawy, intencje i myślenie wobec najbliższych i wobec tych, których spotykam...
Najpierw też modlę się do Ducha, by pokazał, bo sama niekoniecznie chcę zobaczyć...
Dziś zaskoczyło mnie na spowiedzi słowo, które uświadomiło mi, że Bóg wie więcej, że widzi więcej niż to, co oskarża mnie moje serce. Że widzi tę odrobinę miłości, która czasem chowa się za innymi motywacjami. ON zna i widzi. I miłuje. I przychodzi w swoim Duchu. W Duchu Pocieszycielu, Paraklecie, Adwokacie..., w Duchu Ożywicielu, w Duchu synostwa.
Cieszę się.
Fot. całkiem świeża fotka z Wilna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz