Poprzedni post zakończyłam słowami, że jeśli będę się czuła w świecie, że należę do Ojca, to nie będzie dla mnie rzeczy niemożliwych (w kontekście miłowania nieprzyjaciół). Dziś Jezus mówi w perykopie o uzdrowieniu, że wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy.
Jest mi bliskie niedowiarstwo ojca: "jeśli możesz co...". Myślę, że wynika ono z doświadczenia konkretnych swoich czy nie swoich próśb niewysłuchanych. Chyba udało się Złemu wmówić mi, że niewysłuchana prośba, to znak niemocy Bożej. Dlaczego jednak jemu wierzę? Może za mało przebywam z Ojcem? Może nie czuję Jego dłoni, podtrzymujących mnie? Pytanie więc stawiam o moją modlitwę. O modlitwę, jako o więź z Ojcem:
Gdy przyszedł do domu, uczniowie Go pytali na osobności: "Dlaczego my nie mogliśmy go wyrzucić?" Rzekł im: "Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą [i postem]". (w. 28-29)
Fot. Bycie-z-Nim
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz