Uświadomiłam sobie dziś na modlitwie wielką wrażliwość Jezusa. Wyprowadził go z dala od tłumu... Co by się stało, gdyby otworzyłyby się jego uszy pośród zgiełku tłumu? To tak jakby po wyjściu z ciemnej piwnicy spojrzeć na słońce.
A co usłyszał uzdrowiony? Nie wiem. Może w pierwszej chwili usłyszał właśnie ciszę... szmer łagodnego powiewu?
A co powiedział? Jakie było jego pierwsze słowo, kiedy mógł prawidłowo mówić?
pierwsze słowo nie nadaje się do powtórzenia. :P
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe spostrzeżenie - przyznam, że do tej pory spotykałem się z taką interpretacją, że Jezusowi nade wszystko chodziło o to, by to dobro, jakie czynił, było w ukryciu. Jezus nie chciał rozgłosu, wynikającego z tego, że czynił cuda i dlatego odszedł z tym człowiekiem na bok.
OdpowiedzUsuńTymczasem dla Jezusa najważniejszy jest człowiek - ten konkretny, któremu On okazuje to, że go kocha. A więc to ta Twoja interpretacja dotyka istoty sprawy. To byłoby przerażające dla tego człowieka, gdyby ogarnął go hałas. Dla niego najważniejsza musiała być cisza, w której usłyszał dopiero łagodny głos Jezusa. Nic z tego nie rozumiał - bo skoro nigdy nie słyszał, to nie znał jeszcze żadnego języka (także aramejskiego). Ważne jednak, iż usłyszał łagodną melodię słów i zapewne tę melodię starał się oddać swoim głosem. Nawet nie wiedział, co mówi, ba - nie wiedział nawet, że mówi; starał się jedynie naśladować melodię słów Jezusa… I to było to doświadczenie, które odmieniało jego życie.
Leszek